niedziela, 29 grudnia 2013

Nie mów o chorobie część II.

Łatwo mi było powiedzieć lecz trudniej wykonać.
Zaparłam się w sobie.
Pierwszy dzień był okropny, drugi gorszy od poprzedniego. W trzecim dniu zaczęłam się wycofywać z podjętej decyzji. Gdy usłyszałam słowa męża, adresowane do mnie ''; Widzę, że już lepiej się czujesz, bo drugi dzień nie narzekasz. Cieszę się, ze wzięłaś się w garść."
Nagle żal ścisnął moje serce. Nie wytrzymałam .  Dałam upust narzekaniu i użalaniu się nad sobą.
Opowiedziałam z dokładnością o swoich objawach, jakie nawiedziły mnie tego dnia. Na końcu rozmowy, dobitnie podkreśliłam,, Myślałam, że dzisiaj będę wzywała pogotowie, bo byłam pewna , że umieram.''
Rozmowa o chorobie i jej  dolegliwościach, stanowiło dla mnie w owym czasie sens życia.
Więc nic dziwnego, że zajmowało mi to większą część dnia.
Użalanie się nad sobą stanowiło żelazny argument na usprawiedliwianie i wycofywanie się z różnych sytuacji, które przynosiło życie.
Gdy kładłam się wieczorem spać, byłam na siebie zła, że nie wytrzymałam w postanowieniu.
Tak bardzo chciałam wyjść z nerwicy, chciałam być normalnie funkcjonującym człowiekiem.
Wycofanie się z powziętego celu ,, dołowało mnie".
Po każdej porażce, mobilizowałam się do bardziej wytężonej pracy nad sobą.
Przyrzekłam, że już nie będę opowiadać o swoich objawach.
Dzielnie pokonywałam kolejne dni.
Powtarzałam w myślach;
--- Dzisiaj nie będę narzekała
--- Co mi to da, że będę opowiadała o swoim cierpieniu.
---Nikt nie odbierze mi bólu głowy, słabości czy duszności.
--- Już nie będę się ośmieszała, w kółko powtarzając jedno i to samo.
Siedziałam przy kolacji z mężem i córkami. Opowiadali o tym jak minął im dzień. Udawałam, ze słucham z zainteresowaniem. Moją głowę zaprzątało skupianie się na swoich objawach. Czułam jak przepływa krew w moich żyłach, jak kumuluje się napięcie w głowie, jak zaciska się gardło, blokując przepływ powietrza. Byłam niecierpliwa i trzęsło mnie. O czasu do czasu wstawałam od stołu, aby odnieść daną rzecz, czy podnieść okruchy z dywanu.
Nie powiedziałam ani jednego słowa na temat dramatu, który rozgrywał się w moim organizmie.
Nareszcie nastała pora odpoczynku. Weszłam do łóżka i pierwszy raz od dłuższego czasu , UŚMIECHNĘŁAM się do siebie. Byłam z siebie dumna, ponieważ dzisiaj upłynął dziesiąty dzień bez narzekania. Po trzech tygodniach, temat nerwicy lekko opadł z piedestału.Owszem, chodziłam jak zdjęta  ,, z krzyża'' bo też tak się czułam. W głowie oprócz czerni, zaczęła przeplatać się nuta szarości. Zrobiłam malutki kroczek w pokonaniu nerwicy.


piątek, 27 grudnia 2013

Nie mów o chorobie część I.

Lęk królował w mojej głowie. Poddałam mu się całkowicie. Był irracjonalny, lecz mój umysł odbierał go, jako prawdziwe zagrożenie życia. Zachowywałam się jak przestraszona, biedna mysz, która siedzi w norce i cały czas się trzęsie, aby jej tam nie dopadła śmierć.
Ego było tak rozszalałe, tak nieprzyjazne, że doprowadzało mnie do destruktywnego zachowania.
Nie miałam nad nim władzy. Żyłam przeszłością i przyszłością, zabrakło miejsca na teraźniejszość.
Nie było mowy o dostosowaniu się do codzienności. Już nie potrafiłam być normalnym człowiekiem.
Domownicy codziennie słyszeli o moich fizycznych objawach: że jest mi słabo, że kręci mi się w głowie, że zaraz się uduszę, że dostanę zawału serca, że mnie sparaliżuje, że ich nie widzę bo wzrok się rozmazuje, że zaraz umrę itd.
Moje zachowanie na każdym kroku, zdradzało jakimi myślami jest przepełniona głowa.
Byłam uciążliwa i monotematyczna. Trudno było wytrzymać w moim towarzystwie.
Domownicy, gdy tylko nadarzała się okazja, omijali mnie i unikali.
Wtedy cierpiałam podwójnie, bo czułam się odrzucona i niekochana.
Taka sytuacja trwała dniami, tygodniami i miesiącami. Zatruwałam sobie i innym życie.
Wszystko kręciło się wokół mojej nerwicy lękowej. Sytuacje i wydarzenia odbierałam w kolorze czarnym, nie było miejsca na odcienie szarości, już nie wspomnę o bieli.
Ten niepokój, ta niecierpliwość oraz częste wpadanie w panikę, rozsiewało napięcie wokół otaczających mnie osób. Wyryty na twarzy smutek i przerażenie w oczach, mówiło samo za siebie.
Byłam przekonana o tym, że jak będę opowiadała o swoich objawach nerwicowych, to emocje i żal wypłyną na zewnątrz. Bardzo się myliłam. Zasada działała akurat odwrotnie.
Im więcej opowiadałam o swoim cierpieniu, tym więcej tego cierpienia było.
Byłam tak uzależniona od użalania, jak alkoholik od alkoholu.
Pewnego dnia nareszcie dotarło do mnie, że domownikom jest trudno ze mną wytrzymać.
Mąż patrzył na mnie z politowaniem, a córki ze złością, że jestem taka a nie inna.
Zaczęłam się coraz bardziej obwiniać i nienawidzić.
Byłam  w tak opłakanym stanie psychicznym, w takim chaosie myśli, że nie wiedziałam od czego zacząć pracę ze sobą, aby pokonać nerwice.
Postanowiłam, że nie będę mówiła na głos o swoich objawach nerwicowych.
Muszę wytrzymać w swoim postanowieniu.

niedziela, 22 grudnia 2013

Inwestuj w siebie.

Byłam zmuszona, aby pracować ze sobą nad pokonaniem nerwicy lękowej.
 Na podstawie wieloletnich doświadczeń, nauczyłam się obserwować swoje ego, które szeptało, krzyczało i narzucało myśli, które wywoływały niemiłe emocje. Powoli, cierpliwie i systematycznie zmieniałam kody w swoim komputerze. Na początku moim celem było pokonanie choroby. Z czasem pragnienia poszerzyły się. Konsekwentnie z zapałem, inwestowałam w siebie. Dzięki pracy odkryłam inny świat. Pokochałam swoje wewnętrzne dziecko. Odkryłam swoje pasje. Teraz przez życie, prowadzi mnie wewnętrzna mądrość./ Każdy z nas ją posiada/  Radość czy ochrona,
 pochodzą z wnętrza, już nie opieram tych uczuć na zewnętrznych sytuacjach czy osobach.
Stare porzekadło jest prawdziwe; Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło;
Podsumuję temat wierszem, który napisałam w książce ; Pokonaj cienie przeszłości"
Ziarno rozsiane przez wiatr
Spadło na ziemię
Zabrakło mu szczęścia
By upaść na żyzną glebę
Tu wiatr wyznaczył ci miejsce
Zakorzeniłaś się i rosłaś na skale
Wiatr smagał wiotkie gałązki
Uginałaś się do ziemi
Zdawać by się mogło, że wyrwie cię z korzeniami
Pioruny uderzające w skały
Nie zniszczyły cię ulewy i śnieżyce
Zmagałaś się z żywiołami przyrody
W bezwzględnym górskim klimacie
Połamały się gałązki, lecz rosłaś nadal
Ze smutkiem spoglądałaś na limby
Rosnące w skupieniu u podnóża szczytu
Osamotniona zmagałaś się z żywiołem
Odpierałaś dzielnie ataki
Człowiek wywołał lawinę
Teraz stałaś wrośnięta w ziemię
Jak ogołocony pal
Zdawać by się mogło, że się nie odrodzisz
Nie odbijesz od dna
Z czasem wypuściłaś z kory nowe gałązki
Liście zaczęły tworzyć koronę
Rosłaś pomimo przeciwności losu
Rosłaś pomimo przeciwności natury
Rosłaś wbrew rządzącym prawom
Czerpałaś siły z promieni słonecznych
Umacniałaś korzenie wplatając je w kamienie skalne
Kąpałaś się w strugach deszczu
O dziwo!
Zaczęłaś tańczyć podczas wiatru
Mijały miesiące i lata
Gałęzie i liście tworzyły imponującą koronę
Ty rosłaś i rozkwitałaś
Wbrew przeciwnościom losu
Teraz limby spoglądały z podziwem na ciebie
                                   Zdrowia, wewnętrznej radości i wiary we własne siły
                                    z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia oraz
                                   Nowego Roku
                                                    życzę wszystkim czytelnikom
                                                    z Polski i poza jej granicami.
                                                     Kazimiera Sokołowska.
                     





środa, 18 grudnia 2013

Przerwij zaklęty krąg.

Obserwowałam ludzi na grupach terapeutycznych. Byłam świadkiem ich reakcji emocjonalnych. W ośrodku uświadomili sobie, skąd pochodzi źródło ich lęków. Byli zaskoczeni tym, że taki los zgotowały im najbliższe osoby, kochane przez nich. Byli rozżaleni i wściekli, że akurat to ich spotkało. Czuli się odrzuceni i niekochani. Użalali się nad sobą , do tego stopnia, że ich samopoczucie, było w opłakanym stanie. W ich pamięci wyryły się same tragiczne sytuacje z okresu dzieciństwa i lat młodości. Sama byłam tego przykładem. Cierpienie, tak się skumulowało, że nie mogłam ze sobą wytrzymać. Dopiero po pewnym czasie, olśniło mnie, że zadaje sobie i tylko sobie ból, który bazuje na przeszłości. Byłam dzieckiem, dlatego biernie przyjmowałam to, co zsyłał mi los. Nikt mnie nie nauczył jak się bronić. Dlatego wybaczyłam sobie. Wybaczenie innym, zajęło mi trochę czasu. Gdy zrozumiałam, że najbliżsi byli na takim, a nie innym poziomie nieświadomości. Postępowali tak, jak z nimi postępowano. Zgłębiłam  temat ich dzieciństwa i zrozumiałam. Jestem pewna, że gdyby ktoś uświadomił ich, że wychowanie przyszłego pokolenia wygląda zupełnie inaczej, zapewne skorzystaliby z porad.
Popatrz, jak historia zatacza krąg.
Jesteśmy ofiarami ofiar.
Przerwij ten zaklęty krąg dla własnego dobra i innych.
Daj początek zdrowym relacjom.
Teraz zamknij oczy i przypomnij sobie, te dobre chwile z okresu dzieciństwa. Gdy wykonywałam powyższe ćwiczenie, byłam przerażona, że tylko złe sytuacje wyryły się w mojej pamięci. Ćwiczenie to powtarzałam przez kolejne dwa dni. Byłam zaskoczona, że te dobre chwile umknęły z mojej pamięci. Było ich całkiem sporo. Fala ciepłych uczuć zalała moje ciało. Uświadomiłam sobie, że nie byłam całkiem odrzucona, że rodzice kochali mnie na swój sposób.
Teraz usiądź wygodnie w fotelu i przemyśl zagadnienie poruszone w poście.
Zaobserwuj i zastanów się, jak ty traktujesz siebie i co o sobie myślisz.
Z doświadczenia wiem, że postępujesz ze sobą tak,  jak postępowali z tobą rodzice. Zapewne masz do siebie żal, że tak, a nie inaczej cię wychowali. Zachowujesz się  nie tak, jakbyś sobie tego życzyła. Krytykujesz się, obwiniasz, porównujesz do innych. Masz zapewne zaniżoną  ocenę swojej osoby. Potrzebujesz potwierdzenia innych, często opierasz prawdę na cudzych poglądach. Nie potrafisz być asertywna. Przekładasz dobro innych , nad swoje. Twoje myśli żyją przeszłością i przyszłością. Tylko spontanicznie skupiasz się na chwili obecnej, która jest podstawą spokojnej, harmonijnej egzystencji.
Odpowiedz sobie na pytanie; Czy ty kochasz siebie?
Jeśli tak, to bądź dla siebie kochającym, wyrozumiałym rodzicem. Przytulaj to dziecko, które jest w tobie. Mów do niego, w ciszy i na głos, że go kochasz. Poświęcaj mu codziennie dużo czasu. Dopinguj w dążeniu do celu. Odkryj, co lubi i jakie ma pasje.
Jeżeli, ty nie pokochasz siebie, to nikt cię nie pokocha.
Nikt nie da ci tyle miłości, co ty dasz sobie.
Jest to milowy krok, w pokonaniu obaw, lęków i przeciwności losu.

piątek, 13 grudnia 2013

Ewelina i Beata.

Ewelina zaczęła opowiadać- Byłam oziębła uczuciowo. Moje życie seksualne nie układało się. Mąż mnie zostawił po pięciu latach małżeństwa.
Miałam jedenaście lub dwanaście lat, w tym wieku nie rozumiałam wielu słów dotyczących życia dorosłych. Było sobotnie popołudnie. W domu panowała atmosfera zadowolenia, ponieważ ojciec przyszedł trzeźwy z pracy. Całą trójką wybraliśmy się na działkę. Matka plewiła grządki marchewki, wyrzucając chwasty do dziecinnego wiaderka, które służyło mi do robienia babek z piasku, gdy byłam mała. Jak zwykle asystowałam przy pracy,  śledząc każdy ruch, aby nie przegapić wezwania słowem bądź gestem. Zachowaniem przypominałam służącą, wzywaną dźwiękiem dzwonka. Wiaderko miało malutką pojemność, więc kilka chwastów szybko zapełniało naczynie. Byłam zadowolona, że matka ma dobry humor. Po skończonej pracy, usiadłam obok ojca i przytuliłam się do niego. Przed moimi oczami roztaczał się obraz szczęśliwej, zadowolonej rodziny Chciałam tę chwilę zatrzymać, aby trwała jak najdłużej. W tamtym czasie, było to moim najważniejszym marzeniem. Matka przyglądała mi się uważnie. Jej mina wyrażała niezadowolenie.Odeszłam od ojca i usiadłam na trawie. Matka podeszła do mnie i powiedziała ściszonym głosem, tak, aby ta informacja dotarła tylko do moich uszu: ; A ty krowo, co tak się przytulasz do ojca. Żyjesz z nim? Ty skurwysynu! "Wypowiedziała to tak groźnie, dając mi do zrozumienia, że zrobiłam coś złego. O znaczeniu słów matki, dowiedziałam się kilka dni później od starszej koleżanki. Już nigdy więcej nie przytulałam się do ojca. Były momenty, że tata mnie poklepał po ramieniu lub pogłaskał po głowie. W takich sytuacjach, natychmiast odsuwałam się od niego. Panicznie bałam się reakcji matki.

Beata piastowała odpowiedzialne stanowisko. Była  bogatą , niezależną finansowo kobietą. Panicznie bała się biedy i uzależnienia finansowego.
Zaczęła opowiadać o swoim dzieciństwie.: " Ojciec często straszył matkę, że ją opuści. Wystraszona tymi groźbami załamywała ręce. Mówiła do mnie przerażona, że nie będziemy miały za co żyć i nie poradzimy sobie bez pieniędzy ojca. Bardzo się bałam, że taka sytuacja może nastąpić. Nie spałam po nocach, chodziłam smutna i zamyślona. Byłam dzieckiem, słowa rodziców przyjmowałam bez filtra. Wierzyłam im, myśląc, że oni zawsze mają rację. Byłam pewna, że są moją jedyną ostoją.

wtorek, 10 grudnia 2013

Monika.

Poglądy i drastyczne, często powtarzające się sytuacje, w których uczestniczyłaś, teraz rzutują na twoje przyszłe życie. Twój mózg jest komputerem. Utrwalił na dysku, przeżycia z lat dzieciństwa i młodości. Dawniej bałaś się realnego zagrożenia, a teraz dopadły cię irracjonalne lęki. Opiszę jeszcze w paru postach przeżycia ludzi, aby uświadomić ci skąd pochodzi źródło twojej choroby. Nie piszę ci po to, abyś oskarżał bliskich, lecz po to, aby ułatwić ci pracę w pokonywaniu lęków.
Monika zaczęła opowiadać o swoim dzieciństwie. ;  Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa dotyczą moich szóstych urodzin. Matka tamtego feralnego dnia, odprowadzała mnie do przedszkola.  Miałam na sobie kolorowe, elastyczne rajtuzy, które były w tamtych czasach luksusem. Zadowolona, że idę na spotkanie z rówieśnikami, podskakiwałam z radości na betonowym chodniku. Pamiętam minę matki, gdy upadłam na kolana i podarłam rajtuzy. Z rany sączyła się krew, ale to nie było ważne. Uwagę matki przykuły dwie dziury. Wściekła targała mnie za włosy prowadząc do domu. Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, ukryłam się w kącie. Matka trzymała w rękach zielony, plastikowy kabel. Do dziś pamiętam świst przecinanego powietrza i mojej skóry, gdy na oślep okładała moje kruche, skulone ciało. Na kolejne razy reagowałam płaczem, ale to wywoływało u niej jeszcze większą agresję. Przestałam płakać i kuliłam się w sobie. W milczeniu , dzielnie przyjmowałam zadawane ciosy. Gdy przestała się nade mną znęcać, usiadłam na stołku w kuchni i modliłam się , żeby się na mnie nie gniewała. Tak bardzo pragnęłam, aby odezwała się do mnie łagodnym głosem. Wystraszona, obserwowałam wzrok matki, pragnęłam zobaczyć w nim przebaczenie. Daremnie czekałam, bo moje pragnienie nie ziściło się, aż do wieczora, gdy kładłam się spać. Pamiętam także dzień, gdy grałam z koleżankami w klasy. Skacząc na jednej nodze z jednej kratki do drugiej, koleżanka próbowała mnie popchnąć , żebym nie trafiła w kolejną kratkę. Potknęłam się, ale w ostatniej chwili udało mi się złapać równowagę. Panicznie się wystraszyłam, ze upadnę i podziurawię spodnie. Odeszłam od koleżanek i usiadłam na pobliskiej ławce. Przez dłuższy czas nie mogłam opanować drżenia całego ciała. Wtedy  pierwszy raz zsikałam się w majtki. Poszłam do domu, żeby żadna z koleżanek nie zauważyła moich mokrych spodni. Od tamtego momentu starałam  się zawsze chodzić uważnie, obserwując dokładnie powierzchnię, po której szłam"
Często bałam się wychodzić z domu podczas choroby, panicznie bałam się , że upadnę przy ludziach. Bywały takie dni, że opierałam się o ścianę, żeby pokonać daną przestrzeń..

piątek, 6 grudnia 2013

Iza.

Iza była piękną kobietą. Jej wspomnienia z dzieciństwa były tragiczne. Jak zaczęła opowiadać, słuchaczom  płynęły łzy z oczu.  Odkąd sięgam pamięcią, każdy dzień mojego dzieciństwa przebiegał podobnie. Urozmaicenie polegało na różnorodności kar stosowanych przez matkę oraz różnie brzmiących wyzwiskach płynących pod moim adresem. Trwało to, jak dobrze pamiętam, przez dwanaście lat, czyli okres chodzenia do szkoły podstawowej, a  później liceum ogólnokształcącego.  Rano wybiegałam z domu i podążałam do szkoły. Uczyłam się pilnie, nie  sprawiając żadnych problemów wychowawczych. Po zakończonych zajęciach śpieszyłam się do domu, ponieważ matka dobrze znała mój plan lekcji. Rozliczała skrupulatnie czas spędzony poza domem. Bałam się, że moje spóźnienie wywoła jej gniew. Po przyjściu do domu ściągałam mundurek szkolny, myłam ręce i zabierałam się za jedzenie obiadu. Po skończonym posiłku, sprzątałam kuchnie. Matka siedziała na stołku i uważnie mnie obserwowała. Czułam się ograniczona i bardzo skrępowana. Bałam się każdego wykonywanego ruchu. Miałam wrażenie , że wszystko robię nie tak, jakby tego życzyła sobie obserwatorka. Byłam tak spięta i nerwowa, że często  z moich rąk wyślizgiwała się szklanka, rozbijając się o drewnianą podłogę bądź zlewozmywak. Odgłos tłuczonego szkła wzywał matkę do akcji. Jak zwykle zaczynała mnie bić i wyzywać od najgorszych. Najczęściej padały tego typu określenia ,, Ty franco, do niczego się nie nadajesz, ty paskudna, niewydarzona krowo, nie dałabyś sobie rady w życiu beze mnie. Gdybym wiedziała, że będziesz taka nieudana, to bym cię udusiła, Ojciec pije, ty krowo przez ciebie. Ty doprowadziłaś do tego stanu. Moja choroba i same nieszczęścia w życiu, to też twoja wina. Żebyś wreszcie zdechła, to przynajmniej bym sobie odpoczęła, ty   nieudaczniku "  Te słowa i groźby powtarzane niemal codziennie, przez tyle lat, wrosły w moją psychikę. One spowodowały, że uwierzyłam w swoją nieudolność i całkowity brak zaradności. Przyjęłam postawę przepraszająca, że żyję. Byłam bojaźliwa, nieśmiała i skrępowana wśród innych osób. Prześladowało mnie uczucie, że swoją obecnością przeszkadzam innym. Czułam się jakbym była niepotrzebnym balastem. Słuchałam tych obelg i myłam nadal naczynia drżącymi rękami. Modliłam się w duchu, aby żaden przedmiot nie wysunął się z mojej dłoni. Odetchnęłam z ulgą, gdy zakończyłam zmywanie. Spoglądałam niespokojnie na zegarek i wzywałam w myślach ojca, żeby przyszedł trzeźwy po pracy do domu. Czas nieubłaganie mijał. Matka powoli wpadała w furię. Już wiedziałam z doświadczenia, że nic nie potrafię zrobić, aby zapobiec agresji matki zwróconej przeciw mnie. Kazała mi myć drewnianą , kuchenną podłogę. Okładała mnie brudną, mokrą  ścierką po plecach. Po upokarzającej i tragicznej ceremonii mycia podłogi, siadałam skulona przy stole i odrabiałam lekcje. Nie mogłam wydawać żadnych dźwięków, ponieważ to zakłócało ciszę i przeszkadzało matce, wsłuchiwać się w odgłos otwieranych i zamykanych drzwi na klatce schodowej. Starała się uchwycić moment, wchodzenia ojca do bloku. Najbardziej cierpiałam, gdy chciałam skorzystać z toalety. Przejście po drewnianej podłodze powodowało skrzypienie desek. Nie wspomnę już o tym, ze zabroniony był kaszel czy kichanie. Zdarzało się, ze zakłóciłam ciszę, wtedy za karę byłam wyzywana i okładana pięściami. Włączenie radia i telewizora w ogóle nie wchodziło w grę. Dramat rozgrywał się w totalnej ciszy. Takie wyczekiwania na ojca trwały najczęściej do północy, a zdarzało się, że dłużej. Gdy zmogło mnie zmęczenie kładłam się do łóżka, ale nie było mowy o spaniu. Czuwałam,  bo musiałam przeprowadzić ojca przez klatkę schodową do domu. Znudzona matka kładła się koło mnie.  Każde kręcenie się w łóżku czy przewracanie się na bok było zakazane.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Marysia.

Na samo wspomnienie z dzieciństwa, popłynęły jej łzy z oczu. Po chwili zaczęła opowiadać: Do moich obowiązków między innymi, należało przynoszenie ziemniaków, jarzyn i węgla z piwnicy. Do dzisiaj  samo wspomnienie ciemnej, .obskurnej i zaszczurzonej piwnicy, wywołuje ciarki i strach. Aby przekroczyć próg i wejść do podziemia, często prosiłam koleżankę  o pomoc. Gdy słyszałam odgłos rąbanego drzewa, wiedziałam, że w piwnicy jest sąsiad i wtedy wchodziłam sama. Innym razem jak najszybciej wbiegałam do ciemnego pomieszczenia, żeby spełnić obowiązek  i nie dopuścić do siebie uczucia strachu. Zdarzały się dni, że nie potrafiłam przezwyciężyć paniki i rezygnowałam z wejścia. W takim przypadku, pozostawało mi tylko jedno wyjście, wrócić do domu z pustą węglarką. Byłam zdecydowana na odbieranie razów i wysłuchanie epitetów pod moim adresem. Gdy stanęłam w przedpokoju ze spuszczoną głowa i skruszoną miną, dopadła mnie matka. Krzyczała i okładała mnie pięścią. Na domiar złego czekało mnie ponowne wejście do piwnicy: tym razem w asyście matki. Popychała mnie. Moja głowa wylądowała w skrzyni z jarzynami. Ziarenka piasku, przykleiły się do mojej mokrej od płaczu twarzy. Dobiegały mnie słowa,, Czego ty, przeklęta małpo się boisz, ty ofiaro, nic nie potrafisz zrobić sama, bez mojej pomocy!,, Szybko i dokładnie wycierałam twarz z piasku, aby nikt z sąsiadów na klatce schodowej , nie widział moich łez. Pamiętam też inne incydenty z piwnicą - podczas wakacji. Był upalny , lipcowy dzień. Koleżanki wybierały się na basen. Chciałam do nich dołączyć, żeby wspólnie popływać. Poprosiłam matkę o pozwolenie, ale zdecydowanie odmówiła. Argumentem było to, że miałam przynieść o godzinie czternastej ziemniaki na obiad z piwnicy. Nie protestowałam , ponieważ bałam się jej gniewu. Pomachałam koleżankom z okna  i życzyłam wesołej zabawy. Smutno mi było, że w taki dzień, chyba tylko ja jedna siedziałam przy matce. Ojcu nie żaliłam się na swoją niedolę, ponieważ przekonałam się na własnej skórze, że to tylko pogorszy mój los. Dostawałam takie dawki zastraszenia, ze nikomu nie opowiadałam co dzieje się w domu.