W czasie zaostrzonego stanu chorobowego byłam niecierpliwa,
poirytowana, drażliwa, rozżalona
i oczywiście bardzo wystraszona.
Nic, dosłownie nic,
nie było w stanie przykuć
mojej uwagi na dłużej, a co dopiero zainteresować się czymś czy zainspirować.Nawet nie potrafiłam skupić swojej uwagi na osobie, która starała się ze mną rozmawiać.
Cierpienie, obawy o to, że jestem chora, że mogę w każdej chwili umrzeć i ten wieczny lęk przed lękiem, przysłoniły sytuacje i wydarzenia, toczące się obok mnie w życiu codziennym.
Natomiast po mistrzowsku, potrafiłam skupiać się na swoich objawach fizycznych i emocjonalnych.
A już w czarnowidztwie i snuciu czarnego scenariusza , byłam chyba jedną z najlepszych w okolicy.
Wiem ze swojego doświadczenia , że jest to smutne i tragiczne dla chorego na nerwicę lękową, ale jak to teraz piszę, to się sama do siebie uśmiecham. Wtedy nie było mi do śmiechu, bo byłam chora i zachowywałam się tak, jaki był mój stan umysłu podczas choroby.
Zboczę trochę z tematu, ponieważ chcę napisać do ludzi, którzy czytają ten post(a
nie są chorzy na nerwicę lękową i nie mają w swoim otoczeniu takiego osobnika), że osoba chora na nerwicę lękową ,nie jest osobą
nienormalną.( Takie określenie słyszałam za swoimi plecami dość często. Bardzo
mnie to bolało i zaczynałam w trudnych okresach
choroby w to wierzyć.)
Pamiętajcie, że jesteście silni i dzielni.
Miałam dużo trudniejsze życie, niż zdrowy przeciętny
człowiek, ponieważ musiałam się uczyć na
nowo funkcjonować bez lęku, aby znowu
przystosować się do codziennego
otoczenia.
Chorzy na nerwicę
lękową doskonale wiedzą o czym pisze.Wyprowadzające z równowagi są opinie osób, którzy nie mają pojęcia o chorobie i jej objawach.
A najgorzej denerwujące są stwierdzenia:
,,Jak można się bać ?
Nie wyobrażam sobie, żeby się bać czegoś nierealnego!
Przecież można sobie przetłumaczyć!”
Już nie będę się rozwodziła, ale napiszę o piesku. Opowiadam to ludziom, którzy nie potrafią zrozumieć ,
skąd pochodzą lęki.
W otoczeniu znajdują się trzy pieski. Psocą, bawią się ze
sobą. Podchodzę do nich i jak zwykle
chce je pogłaskać. Dwa zwierzątka podbiegają śmiało , merdając ogonkami. Kładę ręce i głaskam po futrzanych łebkach.
Pieski radośnie poszczekują i łaszą się. Spoglądam na trzeciego zwierzaczka,
który mniej spontanicznie merda ogonkiem i spogląda z rezerwą, czarnymi ślepkami. Podchodzę do niego aby go pogłaskać. Piesek wycofuje się i ucieka . Takie zachowanie trwa już kilka
miesięcy.
Spytacie dlaczego?
Bo na jego łebku, poprzedni
właściciel gasił papierosy!
Powracam do
powyższego tematu.
Gdy tylko nadarzyła
się taka sposobność, zawsze starałam się unikać ludzi. Dosłownie uciekałam od
wszelkich spotkań. Bałam się , że nie wytrzymam
nawet dwóch minut podczas rozmowy z danym osobnikiem.
Skupiałam się na swoich objawach. Robiło mi się słabo,
trzęsło mnie, pociły się ręce itp. Tak
bardzo bałam się , aby rozmówca nie odkrył mojej inności.
Im bardziej się
starałam ukryć niechciane reakcje ciała,
tym bardziej ich siła narastała we wnętrzu. Doprowadzało mnie to do tego, że
musiałam się ratować ucieczką.
Wtedy ratowałam się, wcześniej obmyślanymi wymówkami. Raz się spieszyłam, to zaś musiałam pilnie jechać na umówioną wizytę, a innym razem przepraszałam, że muszę iść szybko do domu, bo zapomniałam wyłączyć żelazko.
Pracowałam nad sobą w domu, aby pokonać chorobę.
Intuicyjnie czułam, że
powinnam codziennie przez kilka minut , siedzieć i wpatrywać się w dany przedmiot.Zabrałam się do pracy . Owe ćwiczenie, można nazwać medytacją.
Wpatrywałam się w ikonę, która wisiała na ścianie w pokoju.
Na początku nie mogłam usiedzieć nawet dwóch minut, obraz
się rozmazywał, kręciłam się na stołku, kilkakrotnie odrywałam wzrok od
obserwowanego przedmiotu.
Codziennie wykonywałam
ćwiczenie.
Na początku nie byłam przekonana o jego skuteczności. Wtedy
myślałam--,,-Po co mam patrzyć w jakiś przedmiot, to głupota, która do niczego
nie jest mi potrzebna.
Z biegiem czasu zrozumiałam cel medytacji . Uczyła mnie jak
skupiać uwagę na otaczającym mnie świecie, a nie tylko na sobie. Po dwóch tygodniach medytacji, siedziałam cierpliwie i bez odrywania oczu, mogłam patrzyć na obrazek już piętnaście minut.
Po trzech tygodniach zaczęłam się odprężać, podczas już dwudziesto-minutowego wpatrywania, które muszę przyznać , że polubiłam.
Po sześciu tygodniach, systematycznego wykonywania ćwiczenia, zauważyłam korzystną zmianę w swoim zachowaniu.
Potrafiłam coraz częściej skupiać swoją uwagę na rozmówcy.
Pierwszy raz nie zwróciłam na to uwagi, ale pamiętam, że za
trzecim czy czwartym razem, rozmawiając z koleżanką, skupiłam się na jej
ozdobnych guzikach przy sukience, nawet zainteresowało mnie jej opowiadanie o małym synku.
Z czasem potrafiłam odwracać od siebie uwagę, podczas przebywania z ludźmi przez dłuższy czas.Muszę zaznaczyć, że w dużym stopniu , wyciszyłam się wewnętrznie.
Coraz bardziej zaczęłam się interesować życiem, które toczyło się koło mnie.
Odciągałam uwagę od skupiania się na sobie, dzięki czemu mogłam coraz częściej uczestniczyć w codziennym życiu.
Tez tak spróbuję. Może i mi pomoże. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń