środa, 1 października 2014

Siła modlitwy.








Powracając do tematu,, Wiara”, który opisałam w poście, chcę wam przekazać jaką siłę ma modlitwa.
Modlitwa, a raczej rozmowa ze swoimi pierwotnymi rodzicami.
Aby zrozumieć mój przekaz, muszę opisać parę faktów, które wydarzyły się podczas choroby mojego rodzica.
Kilka lat temu, zmarł mój tata.
Pomimo dializ( nerki przestały pracować), czuł się dobrze, uprawiał  własnoręcznie dużą działkę, chodził z psem na długie spacery.
Był człowiekiem aktywnym fizycznie i pozytywnie nastawionym do życia.
Prowadzący go lekarz  zaszczepił w nim nadzieję na transplantacje nerki.
Poddawał się wielu badaniom.
Marzenia o przeszczepie wciąż się oddalały, pomimo  dobrych wyników badań  i ogólnego stanu zdrowia.
Przeszkodą  był  wiek taty.(Podzielność zdań lekarzy. Jedni dają nadzieję, a inni ją odbierają. Nie będę tego komentowała.)
Nie mogłam być dawcą, barierą była moja grupa krwi.
W marcu przesłano dokumentację  z wynikami badań do transplantologii.
Po paru dniach okazało się, że brakuje badań na przepustowość żył.
Znowu  poddał się owemu badaniu. Wynik był pozytywny.
Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wyniki są dobre, a stan zdrowia zaczyna się w drastyczny sposób pogarszać. Był coraz słabszy, podczas kaszlu zaczął pluć krwią.
Na dializach nikt z personelu  medycznego, nie zwrócił uwagi na stan jego zdrowia.
Pod koniec czerwca poprosiłam lekarzy, aby tatę zostawili w szpitalu, ponieważ jest bardzo słaby.
Po trzydziestu ośmiu  koszmarnych dniach przebywania w szpitalu, zmarł.
Pobrano mu materiał do badania w okolicach prawej łopatki.
Po trzech dniach na plecach utworzył się garb, tak miał spuchnięte miejsce od ingerencji  fachowców.
Mało tego, po kilku dniach z miejsca na ciele, w którym pobierano materiał do badania, zaczęła sączyć się krew, do tego stopnia, że opatrunek i podkoszulek były zakrwawione.
Dlatego codziennie dostawał krew.
Bardzo chciał przyjechać do domu.
Na moją prośbę po piętnastu dniach, wypisano tatę do domu.
Przed wyjazdem ze szpitala, prosiłam o zmianę zakrwawionego opatrunku.
Cierpliwie czekałam pod drzwiami gabinetu, w którym siedział umęczony tata i przerażeni z beznadziejności lekarze.
Wchodzili i wychodzili, głośno rozmawiając.
Postanowili nie zmieniać opatrunku, ponieważ stwierdzili, że krew siknie im na ścianę.
Wtaszczyłam pokrwawionego tatę do samochodu.
Przebywał w domu tylko  dwa dni, ponieważ nie potrafiłam zatamować wyciekającej krwi.
Po ponownym zgłoszeniu się do szpitala, lekarze założyli na plecach plastikowy pojemnik do którego spływała krew.
Wiedziałam, że popełniono błąd w sztuce, ale co ja miałam począć.
Zrozumiałam jedno, że jestem bezsilna wobec systemu, który mnie otacza.
Codziennie przebywałam w szpitalu. Po każdym wejściu do owej placówki, pierwsze kroki kierowałam do toalety. Tam wymiotowałam i obmywałam twarz zimną wodą.
Siłą woli zmierzałam na piętro do sali na której leżał tata. Tak bardzo przeżywałam jego cierpienie.
Patrzyłam  przerażająco smutnym wzrokiem, a na ustach miałam uśmiech, który nie miał nic wspólnego z radością.
Lekarz powiadomił mnie, że wypisuje rodzica do opieki paliatywnej.
Nie zgodziłam się, zabrałam tatę do domu.
Miałam wypożyczoną  niezbędną dla chorego aparaturę i umówioną pielęgniarkę.
Gdy odbierałam dokumentację szpitalną, do moich uszu dobiegały słowa lekarzy,, Pani sobie nie poradzi. Ojciec będzie się dusił. Ma raka.”.
Muszę stwierdzić, że w straszeniu człowieka  i przewidywaniu objawów, byli  super.
Gdy zostawiałam tatę w szpitalu czułam, że będzie źle, że umrze.
Jednak swoich wewnętrznych przeczuć, nie dopuszczałam do głowy.
Łudziłam się, że wyjdzie z tego, bo sugerowałam się wynikami badań.
Dzień przed odebraniem taty ze szpitala, nie mogłam usnąć.
Chodziłam całą noc koło domu, prześladowały mnie słowa lekarzy,, Pani nie da sobie rady. Tata będzie się dusił, będzie bardzo cierpiał. Niech pani go odda do opieki paliatywnej”.
W oddali słyszałam ciche słowa taty,, Kaziu, chciałbym być już w domu. Tutaj nawet  stołek jest mi obcy”.
Zaczęłam płakać z bezsilności .
Wiedziałam, że tylko ja mogę zająć się tatą, nikt mnie w tym nie wyręczy. Tak bardzo bałam się widoku cierpienia, kochanej mi osoby.
Byłam tak wykończona psychicznie i taka słaba fizycznie, że usiadłam koło drzewa i zaczęłam z bezsilności płakać.
Znowu  do głowy zaczęły dobijać się słowa taty i lekarza,, Kaziu, bardzo chciałbym być w domu….. Tata będzie się dusił, będzie go  bardzo bolało, pani sobie nie da rady….”
Zaczęłam się modlić i prosić o pomoc.
,, Ojcze i Matko, proszę pomóżcie mi w opiece nad tatą. Ja jestem  słabą istotą, która jest zagubiona. Nie potrafię pomóc już tacie. Co ja mam zrobić ? Proszę pomóżcie mi. Tak bardzo bym chciała, żeby tata nie cierpiał, żebym  go godnie odprowadziła na tamtą stronę. Proszę, dodajcie mi sił Ojcze i Matko. Jestem  Wam Ojcze i Matko wdzięczna za okazanie mi pomocy”
Po paru minutach, jakaś niewidzialna siła przekazała do mojego wnętrza pozytywną energię.
Wstałam pełna sił.(Nie potrafię tego opisać słowami). Głowę oplotły myśli pełne spokoju i zaufania.
Już śmierć nie wywoływała we mnie niepokoju i strachu, czułam całą sobą, że jest nieodłączną częścią życia.
 Po dializach w godzinach południowych, karetka przywiozła tatę na noszach. Pielęgniarze ułożyli go wygodnie w łóżku.
Wcześniej czytałam w internecie artykuł, z którego dowiedziałam się, że umierający  człowiek łapie za rękę osobę, która znajduje się przy niej.
Wieczorem tata, po raz pierwszy w życiu, powiedział, że jest szczęśliwy.( Byłam tym stwierdzeniem zaskoczona. Jak w takim stanie można odczuwać szczęście).
Tata, przebywał tylko kilka dni w domu.
Nie dusił się, nie cierpiał tak, jak straszono mnie w szpitalu.
Rozmawialiśmy i nuciliśmy wspólnie piosenki.
Nasz spokój przerywał trzy razy w tygodniu przyjazd karetki, który zabierał tatę na dializy.
Stworzyłam mu komfort ostatnich dni życia, komfort umierania.
Długi czas żałowałam, że ten ostatni tydzień z życia taty, godziłam się na dializy( Nie miałam wyboru).
Nadal nie szanuje się śmierci w szpitalu.

1 komentarz: